Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/496

Ta strona została przepisana.

— Moja żona chora! — zawołał z ożywieniem. — Ależ to wprost śmiesznie utrzymywać coś podobnego. Ludzie nie wiedzą, co wymyślić, byle się drugimi zajmować... a na nas zawzięli się ze szczególniejszą zaciętością, zapewne dla tego, że spokojnie siedzimy w domu i do cudzych spraw nie lubimy się wtrącać. Otóż wiedzcie, moi panowie, że moja żona jest najzupełniej zdrowa. Organizm ma silny i nawet głowa nigdy ją nie boli.
Mówił jeszcze długo, zacinając się i mrugając niespokojnie oczyma, jak człowiek, który kłamie, lecz chce przekonać o prawdzie słów wypowiadanych. Język mu się plątał, wciąż jednak zapewniał o nadzwyczajuem zdrowiu swej żony. Przyjaciele patrzyli na niego, kiwając głowami z widocznemi znakami politowania a kapitan uderzał się palcem po czole, dając do zrozumienia kolegom, co o tem sądzić należy. Były kupiec i właściciel magazynu z kapeluszami odbywał szczegółowy przegląd tualety mówiącego, wreszcie zapatrzył się uporczywie w jego obuwie. Rozwiązane sznurowadło przy lewym trzewiku Moureta wydało mu się widoczną oznaką czegoś niepokojącego. Zaczął łokciami trącać swych sąsiadów, zwracając ich uwagę na owe sznurowadło. Wkrótce wszyscy ci panowie skierowali oczy w tenże punkt i zaczęli ruszać ramionami na znak, że wobec tak oczywistych dowodów, nie ulega najmniejszej wątpliwości, iż stan biednego Moureta, jest zatrważający.