Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/583

Ta strona została przepisana.

— Masz racyę, że niewarto się kłopotać o mojego braciszka, chociażby miał karku nadstawić — szepnęła Olimpia. — Zbyt widocznie nami pogardza.
Trouche, zbliżywszy się ku żonie, rzekł do niej z wylaniem najskrytszych myśli:
— Czy ty zdajesz sobie sprawę, że gdyby ich dyabli wzięli, to my stalibyśmy się jeszcze o wiele szczęśliwszymi?... Wtedy dom, wszystko, możnaby zagarnąć. Wcale ładnie możnaby się obłowić. I życzę im z całego serca, by tak a nie inaczej zakończyli swoje interesa.
Państwo Trouche coraz więcej stawali się wymagającymi i coraz więcej zajmowali miejsca. Od chwili wywiezienia pana Moureta, Olimpia przesiadywała najczęściej na dole. Zaczęła najpierw narzekać, że kominy dymią w jej mieszkaniu a następnie wmówiła w Martę, że najzdrowszym ze wszystkich pokojów jest salon, niewiadomo dla czego stojący pustką. Róża otrzymała rozkaz rozpalania ognia w wielkim salonowym kominie i odtąd Marta z Olimpią, całemi dniami siedziały przed nim zajęte rozmową i wpatrywaniem się w olbrzymie szczapy drzewa, palące się jasnym płomieniem. W ten sposób zaczęło się więc urzeczywistniać najgorętsze marzenie Olimpii. Zawsze pragnęła żyć w bezczynności, ładnie ubrana i w pół leżąca na kanapie wśród mieszkania zbytkownie urządzonego. Za jej namową, Marta kazała zmienić obicie w salonie, kupiła nowe umeblowanie i dywan