Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/93

Ta strona została przepisana.

Wchodząc do stołowego pokoju, Felicya pocałowała Martę w czoło a zięciowi podała rękę na powitanie. Przybierając zwykły podczas podobnych odwiedzin ton mowy i uśmiech słodko-uszczypliwy — spytała żartobliwie:
— Jakto?... zastaję cię w domu?... byłam pewna, iż żandarmi uprzątnęli już takiego niebezpiecznego rewolucyonistę!
Dostroiwszy się do tego samego tonu, Mouret odpowiedział z uśmiechem równie ironicznym:
— Nie, jeszcze nie, lecz uprzątną mnie na pewno, tylko oczekują rozkazu mojego teścia...
— Jesteś bardzo dowcipny! — odrzekła zawsze słodko Felicya, chociaż w oczach jej błysnął płomień gniewu.
Marta spojrzała błagalnie na męża, to go jednak bynajmniej nie uspokoiło. Rzekł więc podkpiwając w dalszym ciągu:
— Ale co też my robimy! Takiego gościa przyjmujemy w stołowym pokoju! Przejdźmy do salonu, proszę!
Pomimo że Marta twierdziła, iż lepiej tu pozostać, Mouret, otworzył drzwi prowadzące do salonu i prawie gwałtem przeprowadził tam panie, naśladując w tem zachowanie się Felicji, gdy ich przyjmowała u siebie. Salon w domu państwa Mouret stał zawsze pusty, opuszczony, nikt tam nie wchodził. Meble pokryte były białemi pokrowcami, które zżółkły od kurzu i wilgoci. Mouret otwierał z hałaśliwym pośpiechem zamknięte zwy-