Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/130

Ta strona została uwierzytelniona.

żyteczne, te dwa tysiące jazdy, którą należało rozesłać na rekonesanse, w odległości kilku mil? Na dobitkę, wpadłszy w sam środek 7 korpusu, o mało nie rozcięła go na dwoje, wśród chaosu ludzi, dział i koni. Strzelcy afrykańscy musieli czekać przeszło dwie godziny u bram Vouziers.
Maurycy wypadkiem spostrzegł Prospera, który stanął z koniem nad brzegiem bagna; rozmawiali ze sobą przez chwilę. Strzelec był oszołomiony, ogłupiały, nic nie rozumiał i nic nie widział od samego Reimsu; a nie! widział dwóch ułanów, którzy się pokazali i znikli, tak że nie wiedziano zkąd się wzięli i gdzie się podzieli. Opowiadano sobie różne historye; czterech ułanów wpadło galopem do jakiegość miasta, z rewolwerami w rękach, przebiegli je, podbili je niejako, o dwadzieścia kilometrów od swych wojsk. Znajdowali się oni wszędzie, poprzedzali kolumny jak pszczoły, tworząc zasłonę, poza którą piechota ukrywała swe ruchy, szła sobie spokojnie, jak w czasie pokoju. Maurycy uczuł ściśnięcie serca, patrząc na drogę natłoczoną strzelcami i huzarami, których tak źle spożytkowywano.
— No, do widzenia — rzekł ściskając rękę Prospera. — Może będą was potrzebowali gdzieindziej.
Ale strzelec zdawał się być nadzwyczajnie zniechęcony. Pieścił Zefira i odrzekł:
— A tak!... zabijają zwierzęta a ludzi nieużywają jak należy... To się zaczyna przykrzyć!