Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/149

Ta strona została uwierzytelniona.

Spojrzał na niewielki domek dwupiętrowy, stanowiący róg placu i ulicy Vouziers, domek o wyglądzie mieszczańskim i skromnym, którego rozkład wewnętrzny przypominał sobie doskonale, korytarz na dole, po cztery pokoje na każdem piętrze. W górze, w samym kącie, okno pierwszego piętra, wychodzące na plac, było już oświetlone, i żona aptekarza mówiła, że ten pokój zajął cesarz. Ale, jak powiedziała, największy blask bił z kuchni, której okna na dole, wychodziły na ulicę Vouziers. Nigdy jeszcze mieszkańcy Chêne’u nic podobnego nie widzieli. Tłum ciekawych, ciągle wzrastający, zagradzał ulicę, patrząc z otwartemi ustami na piec, gdzie piekł się i gotował obiad cesarski. Kucharze dla powietrza roztworzyli okna. Było ich trzech, w białych jak śnieg kurtkach, kręcących się przed kurczętami nadzianemi na ogromny rożen, i za każdym obrotem maczającemi się w maśle, roztopionem w ogromnym kotle; miedz błyszczała jak złoto. I najstarsi ludzie nie przypominali sobie, żeby kiedykolwiek w restauracyi „pod Lwem srebrnym“, nawet na najwystawniejszych weselach widzieli tyle ogni i tyle żywności gotującej się naraz.
Aptekarz Combette, człeczyna maleńki, suchy, ruchliwy, wrócił do siebie, poruszony nadzwyczajnie tem co widział i słyszał. Zdawał się wiedzieć wiele rzeczy, jako pomocnik mera. Około godziny wpół do czwartej Mac-Mahon zatele-