Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/153

Ta strona została uwierzytelniona.

Nagle Maurycy uczuł straszne znużenie; było już rzeczą pewną, że cała armia się cofała i nic mu nie pozostawało, jak pójść spać w oczekiwaniu na przejście korpusu 7-go. Przeszedł więc plac i znalazł się u aptekarza Combette’a, gdzie, jakby w marzeniu pogrążony, zjadł kolacyę. Potem zdawało mu się, że opatrują mu nogę i że wprowadzono go na górę do pokoju. Potem nastąpiła noc czarna, zupełne unicestwienie. Spał bez poruszenia się. Ale po pewnym nieoznaczonym czasie, po kilku godzinach a raczej wiekach, dreszcz jakiś zbudził go ze snu, tak że usiadł na posłaniu wśród ciemności. Gdzie się znajdował? co znaczył ten nieustanny grzmot, który go zbudził? Nagle przypomniał sobie wszystko i pobiegł do okna, żeby zobaczyć. Tam, wśród ciemności, na placu, wśród nocy cichej artylerya jechała, pochód nieskończony ludzi, koni i dział, od których senne domki miasteczka drżały. Niewytłomaczony niepokój ogarnął go na widok tego odjazdu nagłego. Która mogła być godzina? Na ratuszu wybiła czwarta. Usiłował się uspokoić, mówiąc sobie, że był to początek odwrotu, co do którego wydano wczoraj rozkazy, gdy nagle odwróciwszy głowę, ujrzał widowisko, które zwiększyło jego trwogę. Było to owe okno w rogu, u notaryusza, ciągle oświecone, i cień cesarza, w równych odstępach czasu rysował się wyraźnie ciemną sylwetką.