Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/186

Ta strona została uwierzytelniona.

Ale zwrócił na siebie uwagę sztab, wstępujący wązką ścieżką na wzgórze. Był to generał Douay, z twarzą zaniepokojoną. Gdy osobiście wypytał się wolnych strzelców, wydał okrzyk rozpaczy. I cóżby był mógł zrobić, choćby nawet był ostrzeżony rano? Wola marszałka była wyraźną; należało przejść Meuzę przed wieczorem, za jaką bądź cenę. A zresztą, jakże teraz zgromadzić wojska rozproszone w marszu ku Raucourt, w celu nagłego rzucenia ich na Beaumont? Z pewnością przybytoby napróżno. Piąty korpus w tej chwili zapewne jest w odwrocie ku Mouzon, co wyraźnie zdradzał huk armatni, coraz bardziej przesuwający się na zachód, podobny do burzy gradowej, przebiegającej szybko i oddalającej się. Generał Douay podniósł obie ręce po nad nieskończony widnokrąg dolin i wzgórzy, niw i lasów z giestem gniewnej bezsilności i wydano rozkazy do dalszego marszu ku Raucourt.
O! ten marsz w głębi wąwozów Stonny, między wysokiemi wzgórzami, podczas, gdy po stronie prawej, poza lasami, działa grzmieć nie przestawały! Pułkownik de Vineuil, na czele pułku 106, jechał wyprostowany na koniu, z głową bladą, z powiekami opuszczonemi, jakby ukrywał łzy. Kapitan Beaudoin, milcząc, gryzł wąsy, a porucznik Rochas mimowoli rzucał przekleństwa na wszystkich i na siebie samego. A nawet śród tych żołnierzy, którzy wcale nie mieli ochoty się bić, śród najmniej walecznych, dała się uczuć