Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/195

Ta strona została uwierzytelniona.

Noc już zapadała, gdy pułk 106 przeszedł przez Angecourt. Wąwóz ciągnął się z lewej strony, ale na prawo rozszerzał się i spływał w dolinę błękitnawą. Nakoniec z wyżyn Remilly spostrzeżono w mgle wieczornej, wstęgę bladosrebrzystą wśród rozległych niw i łąk. Była to Meuza, ta Meuza tak upragniona, gdzie zdawało się wszystkim, że czeka ich zwycięztwo.
A Maurycy, z ręką wyciągniętą ku dalekim światełkom drobnym, błyszczącym wesoło wśród zieloności, w głębi tej żyznej doliny, pełnej wdzięku rozkosznego przy zmroku łagodnym, rzekł do Jana z radosną ulgą człowieka, odnajdującego kraj ukochany:
— Patrz, tam! tam!... to Sedan!

VII.

W Remilly straszliwa mięszanina ludzi, koni i wozów napełniała ulicę spadzistą, skierowaną wylotem na Meuzę. Przed kościołem, działa na kołach połamanych, nie mogły się posuwać, choć smagano konie wśród przekleństw. Na dole, obok przędzalni, obok szumiącego wodospadu Emmany, tłoczyło się mnóstwo furgonów wywróconych, zagradzając drogę a tymczasem fala żołnierzy wzrastała ciągle i dobijała się do oberży pod „Krzyżem maltańskim", nie mogąc otrzymać ani kropli wina.