Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/196

Ta strona została uwierzytelniona.

I ten pęd szalony rozbijał się dalej nieco, na granicy południowej miasta, którą gromada drzew rozdziela od rzeki, gdzie inżynierowie dziś rano zbudowali most na łyżwach. Prom znajdował się na prawo, dom przewoźnika bielał samotny wśród wysokiego zielska. Na obu brzegach porozpalano wielkie ognie, których płomienie ruchliwe rozświecały noc, wodę i brzegi blaskiem jarzącym. Dostrzegano olbrzymie nagromadzenie się wojsk oczekujących, gdyż po moście mającym zaledwie trzy metry szerokości, mogło tylko po dwóch w jednym iść szeregu, a kawalerya, artylerya, furgony przesuwały się krok za krokiem ze śmiertelną powolnością. Mówiono, że nie przeszła jeszcze jedna brygada 1-go korpusu, powózki z amunicyą i cztery pułki kirasyerów dywizyi Bonnemain. A tymczasem nadchodził cały korpus 7 y, trzydzieści kilka tysięcy ludzi, którym się zdawało, że nieprzyjaciel depcze im po piętach, śpieszących się przeto gorączkowo, by stanąć jaknajprędzej na drugim brzegu.
Była chwila, w której zrozpaczono, czy się to da kiedy osiągnąć. Maszerowano od rana bez pokarmu, wymknięto się dzięki nogom ze strasznego wąwozu Haraucourt, dla tego, by odpokutować tutaj w tym nieładzie, zamęcie, wobec przeszkody trudnej do pokonania. Nawet za dwie godziny nie będzie można przejść przez most i każdy czuł to dobrze, że jeżeli prusacy nie ośmielają się atakować w nocy, to o świcie nie omie-