Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/282

Ta strona została uwierzytelniona.

— Słyszycie, dzieci, na bagnety!
I było to jego ostatnie tchnienie, wyzionął ducha, z głową podniesioną i zaciętą, z oczami otwartemi, patrząc ciągle na bitwę. Muchy już latały i siadały na potrzaskanej głowie Franciszki a Karolek, w łóżku, w gorączce wołał pić, głosem słabym i błagalnym:
— Mamo, obudź się, wstań!... Pić mi się chce, bardzo mi się pić chce!
Ale rozkazy były wyraźne, oficerowie musieli nakazać odwrót, źli, że nie mogli wyciągnąć korzyści z powodzenia, jakie wywalczyli. Widocznie generał Ducrot, podniecony przez obawę ruchu obsaczającego nieprzyjaciela, poświęcał wszystko spóźnionej próbie wymknięcia się z jego objęć. Plac kościelny został opuszczony, wojska cofały się z uliczki na uliczkę, wkrótce droga opustoszała. Rozlegały się krzyki i łkania kobiet, mężczyźni klęli, potrząsając pięściami z gniewu, że ich opuszczano. Wielu zamykało się w domach zdecydowani bronić się do ostatka.
— Ha! kiedy tak, to ja nie opuszczę stanowiska! — zawołał Weiss, oburzony nadzwyczajnie. — Nie! wolę tu umrzeć!... Niech przyjdą łamać moje sprzęty i pić moje wino!
Powodem głównym, który wzniecał w nim wściekłość, była myśl, że cudzoziemiec wejdzie do jego domu, zasiądzie na jego krzesłach, pić będzie z jego szklanek! To wstrząsało nim całym, usuwało na drugi plan jego zwykłą egzystencyę,