Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/344

Ta strona została uwierzytelniona.

den wysiłek, a książę następca tronu pruskiego poda rękę następcy saskiemu, na tem polu nagiem, na samym skraju lasów Ardeńskich. Od strony południowej, nie można już było dostrzedz Bazeilles, zakrytego przez dym pożaru, w czerwonawym pyle zaciekłej walki.
A król spokojny, patrzał, czekał od rana. Godzina, dwie godziny jeszcze, może trzy; była to tylko kwestya czasu, jedno koło wprawi w ruch inne, machina do miażdżenia poruszyła się i spełni swe zadanie. Pod nieskończonością nieba oblanego blaskiem słonecznym, pole bitwy się kurczyło, cała ta szalona mieszanina punktów czarnych wywracała się, tłoczyła coraz bardziej dokoła Sedanu. Okna w mieście błyszczały, jakiś dom zdawał się gorzeć na lewo, ku przedmieściom Cassine. A tam, dalej, na polu znów opustoszałem od strony Donchery i Carignan, leżała cisza gorąca i świetlista, jasne wody Mozy, drzewa, szczęśliwe z życia, wielkie pola żyzne, szerokie łąki zielone, pod potężnym żarem południa.
Król jednem słowem zażądał wiadomości. Na olbrzymiej szachownicy chciał wiedzieć i dzierżyć w swym ręku ten pył ludzki, któremu rozkazywał. Po jego prawej stronie gromada jaskółek, przerażona hukiem dział, wzbiła się bardzo wysoko i zginęła w błękicie południa.