Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/407

Ta strona została uwierzytelniona.

ludzi, zebranych przez ambulanse polowe, opatrzonych pośpiesznie. Było to nagromadzenie okropne biedaków, jednych bladych, prawie zielonych, drugich czerwonych od napływu krwi; wielu było zemdlonych, inni skamieniali z bólu, patrzeli na obsługę sanitarną oczami zdziwionemi, podczas gdy wielu, ledwie się ich dotknięto, wydawali ostatnie tchnienie. Napływ rannych był tak wielki, że wszystkie materace w dolnej sali zostały zajęte i major Bouroche wydał rozkaz by przyniesiono słomy, którą szeroko rozesłał w kącie. Dotąd jednak wraz ze swymi pomocnikami wystarczał do operacyj. Zażądał tylko nowego stołu z materacem i ceratą, który ustawił pod szopą, gdzie operowano rannych. Jeden z pomocników żywo nakładał serwetę nasyconą chloroformem na nos pacyenta, wązkie noże stalowe błyszczały, piłowanie wydawało lekki szmer, krew tryskała, którą zatrzymywano natychmiast. Przynoszono i wynoszono operowawanych, wśród szybkiego ruchu, tak że zaledwie miano czas zmyć gąbką ceratę. Na końcu trawnika, poza gęstwiną szczodrzenicy, w wozowni którą wypróżniono i w której składano umarłych, rzucano także nogi i ręce odcięte, wszelkie szczątki ciała i kości, które pozostawały na stole operacyjnym.
Pani Delaherche i Gilberta, siedząc pod wielkiem drzewem, nie mogły nastarczyć bandaży. Bouroche, przechodząc, z twarzą rozognioną,