Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/442

Ta strona została uwierzytelniona.

ręcz innego krzesła, które trzymał sekretarz i odrzekł, że przyjmuje szpadę, oczekując na przysłanie oficera, upoważnionego do zawarcia kapitulacyi.

VII.

O tej porze, do koła Sedanu, ze wszystkich straconych pozycyj, z Floing, z płaszczyzny Illy, z lasu Garenny, z doliny Givonny, z gościńca do Bazeilles, potok wzburzony ludzi, koni i dział płynął, tłoczył się ku miastu. Forteca ta, na której miano zgubną myśl oparcia się, stała się fatalną pokusą, schronieniem dla uciekających, ocaleniem do którego biegli najwaleczniejsi, w powszechnej demoralizacji i popłochu. Tam, po za szańcami, sądzono, że znajdą ochronę przeciw tej straszliwej artyleryi, grzmiącej od dwunastu blizko godzin; i nikt już nie miał świadomości, nikt nie rozumował, zwierzę brało górę nad człowiewiekiem; był to szał instynktu, który gnał, szukał dziury, w którejby się można zagrzebać i spać.
Gdy Maurycy pod nizkim murem, skropiwszy zimną wodą twarz Jana, spostrzegł że ten otwiera oczy, wydał okrzyk radości:
— Ach, mój biedaku, myślałem, żeś wyciągnął kopyta!... Nie wyrzucam ci tego wcale, ale jesteś dyabelnie ciężki!
Jan na pół jeszcze oszołomiony, budził się jakby z głębokiego snu. Potem zrozumiał wszystko i przypomniał sobie, gdyż dwie wielkie łzy poto-