Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/449

Ta strona została uwierzytelniona.

— Do mnie!
To podchorąży, niosący sztandar, dostał kulą w lewe płuco. Upadł i krew mu z ust buchała. A widząc, że nikt się nie zatrzymuje, miał jeszcze tyle siły, że się podniósł i zawołał:
— Sztandar!
Jednym skokiem Rochas zawrócił, schwycił sztandar, którego drzewce było strzaskane; a podchorąży szeptał, słowami przerywanemi przez napływ krwawej piany:
— Skończyło się ze mną, dyabli mię biorą!... Ocalcie sztandar!
I został sam, drgał konwulsyjnie na mchu w rozkosznej zaciszy lasu, wyrywając zioła swemi rękami pokurczonemi, z piersią podniesioną przez rzężenie, trwające całe godziny.
Nakoniec wydostano się z lasu. Oprócz Maurycego i Jana, z całego oddziału pozostał tylko porucznik Rochas, Pache i Lapoulle. Gaude, którego stracono z oczów, zjawił się, wylazłszy z gęstwiny, i pędził dla połączenia się z towarzyszami, z trąbką zawieszoną przez ramię. Wszyscy z prawdziwą ulgą znaleźli się na czystem polu, oddychając głęboko. Świst kul ustał, granaty nie padały wcale w tę stronę doliny.
Nagle przed bramą jakiegoś folwarku, usłyszeli przekleństwa i spostrzegli generała gniewającego się mocno, siedzącego na koniu zlanym potem. Bourgain-Desfeuilles, dowódzca ich brygady, cały pokryty kurzem i z twarzą wyrażającą