Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/470

Ta strona została uwierzytelniona.

lżejszych dla armii zwyciężonej; że nakoniec zebrała się rada wojenna, która miała postanowić, czy walka ma być dalej prowadzona przez obronę fortecy. W czasie tej narady, na którą zebrało się około dwudziestu wyższych oficerów, a która zdawało mu się, że trwa wieki, fabrykant sukna więcej niż dwadzieścia razy przebiegł schody przedsionka. Nagle o kwadrans na dziesiątą, spostrzegł wychodzącego generała Wimpffena, z twarzą zaognioną, oczami nabrzękłemi, a za nim jednego pułkownika i dwóch innych generałów. Skoczyli oni na siodła i popędzili przez most na Mozie. Poddanie się więc zostało zadecydowane.
Delaherche, upewniony teraz, przypomniał sobie, że mu się jeść chce bardzo i postanowił powrócić do domu. Ale jak tylko się znalazł na ulicy, zatrzymał się przed nadzwyczajnym natłokiem. Ulice, place były zapchane, przepełnione do takiego stopnia ludźmi, końmi, armatami, że ta zbita masa wyglądała jakby ją kto siłą wepchnął, przy pomocy olbrzymiego młota. Gdy na wałach biwakowały pułki, które się cofnęły w porządku, tutaj szczątki rozproszone wszelkich korpusów, uciekinierzy wszelkiej broni, zgraja wrząca zalała miasto, tłok, potok zgęstniały, skamieniały, tak że nie można było ruszyć ani ręką ani nogą. Koła armatnie, jaszczyki, niezliczone wozy, istna gmatwanina. Konie biczowane, popędzane na wszystkie strony, nie mogły ani się zawrócić ani naprzód postąpić. A ludzie głusi na