Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/487

Ta strona została uwierzytelniona.

— Prawda, byłaś pani tam i tam otrzymałaś tę ranę... Ach, ten biedny Weiss!
I nagle, widząc po oczach nerwowych młodej kobiety, że wiedziała o śmierci męża, począł opowiadać straszne szczegóły, jakie przed chwilą usłyszał od stolarza.
— Ten biedny Weiss! zdaje się, że go spalili.., Tak, zebrali ciała mieszkańców rozstrzelanych‘ i wrzucili je do jednego z palących się domów oblane naftą.
Henryeta słuchała go, zdjęta grozą. Mój Boże! nie miała nawet tej pociechy, by zabrać i pochować swego drogiego nieboszczyka, którego popioły wiatr rozwieje! Maurycy znowu przycisnął ją do piersi i szeptał do swego biednego kopciuszka głosem pieściwym; błagał ją, by się nie martwiła, by okazywała swe zwykłe męztwo.
Po chwili milczenia, Delaherche, który przypatrywał się przez okno, jak dzień coraz większy się robił, zwrócił się żywo i rzekł do obu żołnierzy:
— Ale, ale, zapomniałem... Przyszedłem tu uprzedzić was, że tam, na dole, w wozowni, gdzie złożono kasę, jakiś oficer rozdaje żołnierzom pieniądze, by ich prusacy nie zabrali... Powinniście zejść, pieniądze mogą się wam przydać, jeśli nas wszystkich dziś wieczorem nie pozabijają.
Uwaga była słuszna, Maurycy i Jan zeszli, Henryeta zaś zgodziła się zająć miejsce brata na kanapie. Delaherche przeszedł pokój sąsiedni,