Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/506

Ta strona została uwierzytelniona.

koni. On sam zapewne dość długo siedział przy swoim, nie mogąc ustać z powodu swej nogi. Potem nagły przestrach zmusił go do odejścia, potrzeba zobaczenia kogoś z swych towarzyszów. Jakoż zewsząd, z rowów, z krzaków, ze wszystkich kątów, ranni i zapomniani wyłazili, starając się połączyć, tworząc grupy z czterech lub pięciu, małe towarzystwa, wśród których przyjemniej było jęczyć i konać razem. Tym sposobem w lasku Garenny natrafił na dwóch żołnierzy z 43 pułku, którzy nawet skaleczeni nie byli, ale którzy siedzieli tam, przyczajeni jak zające, oczekując nocy. Gdy się dowiedzieli, że zna te strony, uwiadomili go, że chcą przemknąć się do Belgii, dostać się do granicy lasami w czasie nocy. Zrazu nie chciał ich tam zaprowadzić, miał zamiar udać się do Remilly, pewien, że znajdzie tam schronienie; szło tylko o to, gdzie wystarać się o bluzę i spodnie? nie licząc tego, że z lasku Garenny do Remilly, z jednego końca doliny na drugi, trzeba będzie przechodzić przez linie pruskie. To też w rezultacie zgodził się służyć za przewodnika swym dwom kolegom. Noga jego przyszła nieco do siebie i mieli nadzieję, że w jakim folwarku dostaną chleba. Wybiła godzina dziewiąta na jakiejś oddalonej dzwonnicy, gdy się puścili w drogę. Największe niebezpieczeństwo groziło im w La Chapelle, gdzie wpadli w środek posterunku nieprzyjacielskiego, który strzelił do nich w ciemności, a oni, pełzając na brzuchu, pędząc