Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/622

Ta strona została uwierzytelniona.

cierpienia nie ustaną nigdy? czyż niebezpieczeństwo ciągle się będzie odradzało i koniec biedy nigdy nie nastąpi? Myślą nieustannie biegli ku Maurycemu, od którego nie mieli już żadnej wieści. Mówiono im, że inni otrzymują listy, maleńkie karteczki przynoszone przez gołębie. Zapewne strzał jakiego niemca zabił w przelocie, na szerokiem niebie, gołębia, który niósł im radość i pociechę. Wszystko zdawało się gasnąć, cofać, znikać wśród tej surowej zimy. Odgłosy wojny dochodziły do nich znacznie spóźnione, rzadkie dzienniki, przynoszone im niekiedy przez doktora Dalichamp, nosiły datę z przed tygodnia. I smutek ich miał po większej części źródło w tym braku wiadomości, w tem że nie wiedzieli co się z nimi stanie, w oddalonych odgłosach wojny, które mimowoli dochodziły do nich wśród ciszy wiejskiej, panującej dokoła folwarku.
Pewnego poranku doktór przyszedł wzburzony, z rękami drżącemi. Wydobył dziennik belgijski z kieszeni, rzucił go na łóżko wołając:
— Ach, moi przyjaciele, Francya umarła, Bazaine zdradził!
Jan, ułożony na poduszkach, drzemiący, obudził się odrazu.
— Jakto, zdradził?
— Tak, poddał Metz i całą armię. To taki sam cios jak Sedański, ale tym razem znikły resztki naszego ciała i naszej krwi.
Wziął dziennik i czytał: