Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/625

Ta strona została uwierzytelniona.

Zapanowało chwilowe milczenie, i doktór, gorący patryota, rzekł:
— Nic nie szkodzi, niema już żołnierzy, to powstaną inni. Metz się podda, sam Paryż może się poddać także, ale jest jeszcze Francya... Tak, jak mówią nasi chłopi, skóra jest twardą i pomimo wszystko żyć jeszcze będziemy!
Ale znać było, że usiłuje okazywać nadzieję, w którą sam nie wierzy. Mówił o nowej armii, tworzącej się nad Loarą, a której początkowe wystąpienie od strony Arthenay nie powiodło się zupełnie. Ale ona się zaprawi do wojny i pomaszeruje na pomoc Paryżowi. Rozgorączkowany był mocno proklamacyą Gambetty, który wyjechał z Paryża balonem dnia 7 października, zaraz nazajutrz zainstalował się w Tours i wezwał wszystkich obywateli do broni, mówił językiem tak męzkim i tak rozumnym, że cały kraj poddawał się dyktaturze ocalenia publicznego. Czyż zresztą nie mówiono o uformowaniu jeszcze jednej armii na północy, armii na wschodzie, o wydobywaniu żołnierzy z ziemi, samą siłą wiary? Teraz prowincya się budziła, wola niepokonana stworzenia wszystkiego czego potrzeba, postanowienie walczenia do ostatniego grosza i do ostatniej kropli krwi.
— Ba! zakończył doktór powstając, bardzo często skazywałem na śmierć chorych, którzy w tydzień potem powstawali z łóżka zdrowi.
Jan uśmiechnął się.