Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/653

Ta strona została uwierzytelniona.

ny, chciałaby je widzieć ze strzelbą w ręku, zabijającego ich wszystkich. O tak, jeden francuz więcej, francuz, zabójca prusaków!
Jeden dzień już pozostał i trzeba się było na coś zdecydować. Zaraz z początku przeszła jej przez biedną, chorą głowę, dzika myśl: uprzedzić wolnych strzelców, dać Sambucowi znać, jak tego się domagał. Ale myśl to była przelotna, nieścisła, i odsunęła ją od siebie jako potworną, nie ulegającą nawet rozpatrzeniu. Czyż mimo wszystko ten człowiek nie był ojcem jej dziecka? nie mogła więc pozwolić na to, by go zamordowano. Później myśl ta znów w niej powstała, coraz silniejsza i bardziej nalegająca; a teraz narzucała jej się z całą mocą zwycięzką swej prostoty i łatwości wykonania. Goliat zabity, i Jan, Prosper, ojciec Fouchard nie mają się czego obawiać. Ona zatrzymywała Karolka, nikogo już nie będzie, ktoby miał prawo o niego się upomnieć. Prócz tego był jeszcze jeden wzgląd, wzgląd poważny, ukryty w głębi jej duszy, to jest pragnienie skończenia raz z tem wszystkiem, zniszczenia ojcostwa niszcząc ojca, dzika radość powiedzenia sobie, że wyszła z objęć błędu, matka i jedyna pani dziecka, bez podziału z ojcem. Przez cały dzień myśl tę obrabiała na wszystkie strony, nie mając już siły zupełnego jej odepchnięcia od siebie, zastanawiając się mimowoli nad szczegółami zasadzki, przewidując, kombinując. Była to teraz jej myśl jedyna, stała, która zapuściła w nią ko-