Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/669

Ta strona została uwierzytelniona.

o tych rzeczach. Pomimo swych siedmdziesięciu ośmiu lat, wstawała o świcie, zasiadała w fotelu wprost swego przyjaciela, po drugiej stronie kominka; i przy nieruchomym blasku lampy, robiła pończochy dla ubogich dzieci; on zaś, z okiem wlepionem w ognisko, nigdy nic nie robił, ani żył ani umierał, pogrążony w jednej myśli, drętwiejąc coraz więcej. Przez cały dzień nie zamienili ze sobą dwudziestu słów nawet, a ilekroć ona, powróciwszy z innych pokoi, przynosiła jaką wiadomość, powstrzymywał ją ruchem ręki, tak że nie przenikały tu żadne odgłosy życia zewnętrznego, nie wiedziano o oblężeniu Paryża, o klęsce nad Loarą, o codziennych cierpieniach najazdu. Ale napróżno pułkownik w tym grobie dobrowolnym osłaniał się od światła dziennego, zatykał oba uszy, dobiegała jednak do niego przez szpary, przez powietrze, którem oddychał, wszystka żałoba śmiertelna kraju, gdyż od czasu do czasu robił wrażenie człowieka otrutego, umierającego powoli.
Tymczasem sam Delaherche, powodowany swą ruchliwością, kręcił się, biegał i starał otworzyć fabrykę. Zdołał zaledwie wprawić w ruch kilka oddziałów, wśród braku robotników i klientów. Wreszcie dla zapełnienia smutnego czasu, przyszła mu myśl zrobienia zupełnego inwentarza swego domu i wystudyowania niektórych ulepszeń, o których oddawna marzył. Miał właśnie pod ręką do pomocy w tej pracy pewnego młode-