Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/67

Ta strona została uwierzytelniona.

Chociaż był ściśnięty przez sąsiadów niby żyjącemi kleszczami, powstał jednak, podniósł pięści i głowę płonącą, ze wzrokiem tak groźnym, że Chouteau zbladł.
— Milionset dyabłów! Stulisz ty gębę na koniec, ty świnio! Od godziny milczę, bo nie ma tu oficerów i nie mogę wam łbów porozbijać! Tak, oddałbym wielką przysługę pułkowi, uwalniając go od takiej zjadliwej jaszczurki, jak ty.. Ale słuchaj, od chwili gdy kar nie ma, ze mną będziesz miał do czynienia. Nie ma tu kaprala, ale jest tęgi chłop, którego gniewasz i który potrafi ci gębę zamknąć... Ach nikczemniku, nie chcesz się bić i chcesz, by się i inni nie bili! Powtórz to jeszcze raz, a zobaczysz!
Teraz cały wagon, zdumiony, porwany przez potężne słowa Jana, odsunął się od Chouteau, który jąkał się, cofając się przed olbrzymiemi pięściami swego przeciwnika.
— Kpię sobie z Badingueta tak samo jak z ciebie, rozumiesz?... Zawsze sobie kpiłem, z polityki, rzeczypospolitej czy cesarstwa; i tak dziś, jak dawniej, kiedym uprawiał moją rolę, zawsze tylko jednego pragnąłem, to jest szczęścia wszystkich, dobrego porządku i dobrych interesów... Z pewnością, że to nie jest przyjemnem bić się. Ale to nie przeszkadza wcale, że należy łby porozbijać kpom, którzy was chcą pozbawić odwagi. Przez Boga żywego, przyjaciele, czyż krew w was