Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/730

Ta strona została uwierzytelniona.

Maurycy, który dotąd nigdy nie pijał, teraz niejako zatopił się w pijaństwie powszechnem. Zdarzało mu się teraz, gdy był na służbie na jakim posterunku wysuniętym, lub gdy noc przepędzał w kordegardzie, że wypijał szklankę koniaku. Jeżeli wypił drugą, wpadał w zapał pod wpływem alkoholu, który mu twarz zaogniał. Była to zaraza ogólna, upojenie się chroniczne, pozostałość pierwszego oblężenia, zaostrzona przez drugie, ta ludność pozbawiona chleba, ale mająca pełne beczki wódki i wina, którą nasycona, drżała jednak do gorzałki. W niedzielę, dnia 21 maja po raz pierwszy w swem życiu, Maurycy powrócił pijany do mieszkania przy ulicy Orties, gdzie od czasu do czasu noc przepędzał. Cały dzień przepędził w Neuilly, strzelając, pijąc z kolegami, w nadziei, że tym sposobem przezwycięży niezmierne znużenie, pod którem upadał. Potem napół nieprzytomny, resztką sił przywlókł się i rzucił na łóżko w swem mieszkaniu, raczej instynktem wiedziony, gdyż nigdy nie mógł sobie przypomnieć, jak się tu dostał. Nazajutrz, gdy słońce już było wysoko, odgłos dzwonów, bębnów i trąb zbudził go. Wczoraj w Pont-du-Jour, wersalczycy, znalazłszy jeden z szańców opuszczony, weszli swobodnie do Paryża.
Zeszedł, ubrawszy się pośpiesznie, z karabinem zarzuconym na plecy; gromada zmieszanych mocno towarzyszów, których spotkał w merostwie okręgu, opowiedziała mu zdarzenia wieczorne