Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/755

Ta strona została uwierzytelniona.

dzie błyszczącej. Niekiedy, wśród wrzawy huczącej i nieustannej dawał się słyszeć nagły trzask. Całe chmury sadzy spadały, wiatr przynosił cuchnącą woń. I co było najdziwniejszego, że Paryż, inne dzielnice oddalone, w głębi zakrętu Sekwany, jakby nie istniały. Na prawo i lewo gwałtowność pożaru oślepiała, pokrywała dalsze przestrzenie nieprzejrzaną czarnością. Widać było tylko olbrzymią ciemność, nicość, jakby cały Paryż strawiony został przez ogień, zniknął w nocy wiekuistej. I niebo było martwe; płomienie podnosiły się tak wysoko, że gasiły gwiazdy.
Maurycy w gorączce począł się śmiać, jak szalony.
— Piękna uroczystość dla Rady stanu i dla Tuileryów... Oświecono fasadę, zwierciadła się iskrzą, kobiety tańczą.. O! tańczcie, tańczcie, w waszych sukniach dymiących się, we włosach gorejących...
Zdrową ręką zdawał się wywoływać widma biesiad Sodomy i Gomory, muzykę, kwiaty, zabawy potworne, pałace pękające pod ciężarem rozpusty, oświecające ohydę nagości takim przepychem świateł, że się paliły w sobie. Nagle rozległ się trzask nadzwyczajny. To w Tuileryach ogień, idący z dwóch stron, dosięgnął sali marszałkowskiej... Beczki z prochem zapaliły się, pawilon zegarowy wysadzony został w powietrze z gwałtownością niesłychaną. Snop olbrzymi