Strona:PL Zola - Pogrom.djvu/86

Ta strona została uwierzytelniona.

Trzeba go było widzieć na wielkim koniu, pośród kul! Inny byłby zemdlał zaraz z początku, sądząc że nie wstyd jest uciekać z bitwy, kiedy się jest słabszym. On zaś, kiedy się już raz zaczęło, bił się do ostatka. I bił się też... W Froeschwiller, wiedźcie, to nie byli już ludzie, to były zwierzęta pożerające się nawzajem! Przez dwie godziny krew płynęła potokami... Wreszcie, trzeba było zmykać. Siarczyste pioruny, gdyby nas także było sto dwadzieścia tysięcy! gdybyśmy byli mieli dostatek armat i wodzów nie tak głupich!...
I rozgorączkowani, rozdrażnieni, w mundurach podartych, okryci kurzem, Coutard i Picot krajali chleb, połykali wielkie kawały sera, snując widma swych wspomnień, wśród altany pięknej, gron dojrzałych, ozłoconych przez promienie słoneczne. Teraz opowiadali o strasznem rozbiciu, które potem nastąpiło, o pułkach rozproszonych, zdemoralizowanych, zgłodzonych, uciekających przez pola, przez drogi wśród okropnego natłoku ludzi, koni, wozów, dział, powszechny pogrom całej armii, zniszczonej, chłostanej wichrem szalonym popłochu. Ponieważ nie potrafiono cofnąć się w porządku i bronić przejść w Wogezach, gdzie dziesięć tysięcy ludzi wstrzymałoby sto tysięcy, należało przynajmniej wysadzać w powietrze mosty, niszczyć tunele. Ale generałowie pędzili przerażeni, i tak burza zdumienia owładnęła zwycięzcami i zwyciężonymi,