Strona:PL Zola - Prawda. T. 1.djvu/133

Ta strona została przepisana.

Dawid ze spokojną odwagą zaczął bronić brata, wyraził niezłomne przekonanie o jego niewinności, przytoczył niezbite jakoby dowody moralne i materyalne, lecz Nathan potrząsał sucho głową.
— Tak, tak, to zupełnie naturalne, że uważasz go za niewinnego i ja chcę w to wierzyć jeszcze. Na nieszczęście, nie mnie trzeba przekonywać, lecz sąd i ten lud rozwścieczony, co może się zemścić na nas wszystkich, jeżeli Simon nie będzie skazany... Jak sobie chcesz, ale ja nigdy nie przebaczę twemu bratu, że nas wplątał w taką sprawę!
A gdy Dawid powiedział, że udaje się do niego, jako do człowieka potężnego, aby go prosić o pomoc w wyjaśnieniu prawdy, ochłódł i twarz jego stawała się coraz bardziej twardą.
— Pan baron był zawsze tak łaskaw na mnie... Myślałem, że przyjmując jak dawniej urzędników z Beaumontu, mógłby mi pan udzielić wskazówek. Zna pan również sędziego Daixa, prowadzącego sprawę. Spodziewam się, że wyda on wkrótce wyrok uniewinniający. Może więc ma pan w tym względzie jakie wiadomości? Zresztą, jeżeli wyrok nie jest jeszcze zatwierdzony, jedno słowo pana byłoby nieoszacowanem.
— Nie! nie! — zawołał Nathan — nic nie wiem i o niczem wiedzieć nie chcę!... Nie mam żadnych stosunków urzędowych, żadnego wpływu. Przytem, jako współwyznawca, jestem ubezwładniony, skompromitowałbym się sam i wam nie usłużył... Poczekaj, zawołam zięcia.