Strona:PL Zola - Prawda. T. 1.djvu/338

Ta strona została przepisana.

go ożenił się z kobietą, której wiara nie była jego wiarą? Czyż nie będą oboje strasznie cierpieli z powodu tej waśni, tej przepaści, co dzieliła dwa wrogie światy, do których należą? Myślał, że jeżeli jest zamiar wymagać dla zawarcia małżeństwa fizyologicznego, świadectwa dobrego stanu zdrowia, tak samo istnieć powinien egzamin, sprawdzający prawidłowe funkcyonowanie umysłu i serca, wolnego od dziedzicznych lub nabytych idyotyzmów. Dwie istoty, nie znające się zupełnie, pochodzące z dwóch różnych światów, z pojęciami sprzecznemi i wrogiemi, jedna dążąca ku prawdzie, druga zakamieniała w błędzie, fatalnie muszą wejść w walkę, dręczyć się i unicestwiać. Z początku jednak wszechwładne zaślepienie miłości uniewinnia wszystko, a rozwiązanie kwestyi, zastosowane do poszczególnych wypadków bywa bardzo trudne.
Marek uważał swoje położenie za wyjątkowe. Nie potępiał jeszcze Genowefy, obawiał się tylko, aby się nie stała śmiertelną bronią w ręku księży i mnichów, z którymi walczył. Ponieważ nie udało się kościołowi zwalczyć go i pobić wobec zwierzchników, probował teraz dotknąć go w szczęściu rodzinnem, zadać mu cios w serce. Była to zasadniczo jezuicka robota, taktyka mnicha spowiednika, kierownika sumienia, który z cicha pomaga sprawie panowania katolicyzmu, jako dobry