Strona:PL Zola - Prawda. T. 1.djvu/405

Ta strona została przepisana.

— Tak, tak — powtarzał — równie jak ty, niemam wątpliwości. Nasze podejrzenia stają się pewnością. Winowajca to braciszek Gorgiasz.
Długo rozmawiali, przypominając wszystkie okoliczności, zestawiając je, łącząc w jedną wiązkę niezbitej siły i oczywistości. Każde coś dopowiadało i dochodzili do jednakowych wyników.
Po nad dowodami materyalnymi, które zaczynali gromadzić, jak pewnik matematyczny, dający się rozwiązać rozumowaniem, — panowało przekonanie. Pozostawało przecież parę punktów ciemnych: wzór w kieszeni braciszka, zniknięcie rożka papieru, na którym musiała się znajdować pieczęć. Wszystkie inne okoliczności rozwijały się za to z niesłychaną jasnością: Gorgiasz, wracając, zatrzymuje się u oświetlonego okna, pokusa, zabójstwo. Nazajutrz, niby przypadkiem przechodzą ojciec Philibin i braciszek Fulgenty i zmuszeni do działania w obronie jednego ze swoich, mieszają się do dramatu! Najwymowniejszem wyznaniem stawał się ten oddarty róg papieru, niezbicie wskazujący winnego, którego imię krzyczała poprostu cała następna walka, wszystkie wysiłki uczynione ku obronie winowajcy i skazaniu niewinnego! Dzień każdy przynosił nowe światło, a wielki budynek kłamstwa bliskim był upadku.
— A więc to koniec nędzy — rzekł stary Leh-