Strona:PL Zola - Radykał.djvu/50

Ta strona została uwierzytelniona.

zajutrz zaś, strapiona swem milczeniem wczorajszem, oddana na pastwę wyrzutów sumienia, nie znalazła już w sobie sił, aby opowiedzieć. To też drżała bez przerwy z obawy ukazania się lada chwila swego pierwszego męża, wyobrażając sobie najstraszniejsze sceny, jakie stąd wynikną. Co jednak najgorsza, w sklepie zaczęto domyślać się czegoś, bo czeladź chichotała obecnie ukradkiem a ile razy pani Vernier przyszła do jatki, jak zwykle, po swoje dwa kotlety, w sposobie, jakim zgarniała z kontuaru resztę, było coś niepokojącego.
Nakoniec jednego wieczora Felicya rzuciła się Sagnardowi na szyję i z łkaniem wyznała mu wszystko, powtarzając słowo w słowo swoją rozmowę z Damourem. Ale to przecież nie jej wina, bo skoro ktoś raz umarł, nie powinien się więcej pokazywać.
Sagnard, bardzo jeszcze zielony na swoje lat sześćdziesiąt, przytem poczciwy człowiek, zaczął ją pocieszać. Mój Boże! nie zabawna to co prawda historya, ale jakoś się to przecie ułoży. Czyliż wszystko na tym świecie nie da się przy odrobinie dobrych chęci ułożyć? On sam, kawał zucha, mający kieszeń groszem nabitą i postępujący w życiu zawsze otwarcie, był przedewszystkiem całą tą historya bardzo rozciekawiony. Obejrzy się tedy tego zmartwychwstałego, pogada się z nim. Zajęła go ta sprawa, i to do tego stopnia, że kiedy się tamten nie pojawiał, Sagnard powiedział po upływie tygodnia do żony: