Strona:PL Zola - Rozkosze życia.djvu/247

Ta strona została przepisana.

— Czyż to nie wstyd — mówił — żeby młody człowiek w moim wieku tracił najpiękniejsze lata energji i siły, w takiej dziurze jak Bonneville.
Dotąd wyszukiwał rozmaitych pretekstów na swoje usprawiedliwienie, ale teraz cóż go wstrzymywało. Gardził sobą, że zostaje tak bezużytecznym, że jest ciężarem da rodziny, która zaledwie sama ma z czego żyć. On powinien by był dla nich majątek wypracować; było to niby bankructwo jego własne, gdyż ten cel sobie niegdyś postawił i dojść do niego zaprzysiągł sobie. Zapewne, że mu nie brak i dotąd wielkich projektów na przyszłość, pomysłów olbrzymich, przedsięwzięć, że może jakimś genjalnym porywem w jednej chwili zdobyć majątek, ale gdy wychodził z krainy marzeń, brakło mu siły i odwagi wzięcia się do czynu.
— To tak dalej być nie może — mówił często do Paulinki — ja muszę przecie pracować... Mam ochotę założyć dziennik w Caen.
Za każdym razem odpowiadała mu:
— Poczekaj przynajmniej aż się żałoba skończy, nic pilnego... Zastanów się dobrze, zanim się do tak poważnej rzeczy weźmiesz.
W istocie mysl o tym dzienniku trwogą ją przejmowała, pomimo pragnienia jakie miała widzieć go czemś zajętym. Mowy zawód możeby go dobił i przypomniała sobie tyle jego niedoszłych projektów, do których jednak z takim się brał zapałem: muzyka, medycyna i znowu muzyka, eksploatacja traw morskich, wszystko co przedsiębrał. Zresztą, on sam w dwie godziny po takiem bez pracy wytchnieniu, odmawiał napisania prostego listu, dając za powód zmęczenie.
Ubiegały tak tygodnie jeszcze; nowy przypływ morza zabrał jeszcze trzy chaty w Bonneville. Teraz, gdy rybacy spotykali Lazara, pytali go się, czy już nie dosyć tej z morzem walki. Prawda, że na to nic poradzić nie można, ale zawsze szkoda straty tyle dobrego drzewa, i w ich ubolewaniach, w sposobie w jaki go błagali, aby nie pozostawiał zakątka tego biednego na pastwę fal, przebijała się jakby ironji pełna dobroduszność, tych marynarzy dumnych z tego morza, którego pociski są śmiertelne.