Strona:PL Zola - Rzym.djvu/284

Ta strona została uwierzytelniona.

chy poblizkiej dzielnicy zwanej Borgo, żarzyły się jak płonące sztucznie jezioro. W miarę opuszczania się swojego, słońce traciło pierwotną jaskrawość, można już było wytrzymać ją wzrokiem. Z majestatyczną powolnością, słońce skryło się po za kopułę. Wystąpiła ona teraz w ciemno niebieskim tonie na tle gorejącem apoteozą. Po nad nią i po bokach tryskały ognie słonecznych promieni, otaczając ją lśniącą aureolą. Efekt oświetlenia zmieniał się z każdą chwilą. Oto teraz, słońce przeświecało oszkloną galeryę okien pod kopułą i okna te buchały czerwonością jakby płonące ogniska; zdawało się, że kopuła zawisła w powietrzu, uniesiona w górę żarem ognia, do którego lekko dotykała. Okazałość tego widoku trwała nie więcej nad trzy minuty. Tymczasem dachy Borgo zaczęły się zatapiać w mgły fioletowe, a dwa pagórki po bokach bazyliki rozstąpione, zarysowały się wyraźną, czarną linią. Niebo natomiast mieniło się purpurą i złotem, jaśniało czarującem światłem po nad zanikającą w mgłach ziemią. Wreszcie zagasły okna, bladło i zamierało niebo i pozostała tylko coraz to mniej wyraźna sylwetka kopuły św. Piotra; noc zapadała, mrocząc całość szarzejącego i usuwającego się widoku.
Dziwną łącznością myśli, Piotr znów wspomniał o dziś widzianych dwóch potężnych starcach, o kardynale Boccanera i bohaterskim Or-