Strona:PL Zola - Rzym.djvu/387

Ta strona została uwierzytelniona.

Monsignor Nani, słuchał z ojcowską pobłażliwością i ze zwykłym swym uśmiechem, czasami kiwał głową na znak, że rozumie ten stan ducha. Tak, są to zwykłe fazy przejściowe. Przewidział je i zdawał się najzupełniej zadowolony. A gdy Piotr zamilkł na chwilę, monsignor rzekł z dobrocią:
— Ale, widzisz mój synu, że nigdy wątpić nie należy... teraz już tylko rad jesteś, bo wszystko bierze jaknajlepszy obrót... Cieszę się, niewymownie się cieszę, iż masz pewność zobaczenia Ojca świętego...
— Tak, jedyną moją nadzieją jest ufność, jaką pokładam w wielkiej sprawiedliwości i mądrości Ojca świętego. Od jeden powinien wyrokować o mojej książce, ponieważ w niej rozpozna własne swoje poglądy, które pragnąłem jaknajwierniej w niej ująć. Ach, jeżeliby on zechciał, to w imię Jezusa, w imię ludu i wiedzy, zbawiłby świat, otwierając nową, odrodzoną epokę jego rozwoju!
Opanowany entuzyazmem, Piotr mówił coraz goręcej, a monsignor Nani, uśmiechając się swojemi cienkiemi wargami, spoglądał nań przenikliwie, potakując głową.
— Masz zupełną słuszność, drogi synu... Porozmawiasz z Ojcem świętym i wszystko się jak najlepiej ułoży...
Stali tak czas jakiś obadwaj, spoglądając na pałac watykański. Monsignor objaśnił, że okno