Strona:PL Zola - Rzym.djvu/441

Ta strona została uwierzytelniona.

— Bardzobym tego pragnął, wielebny ojcze — odrzekł Piotr, nieco zdziwiony uprzejmością propozycyi. — Wszelka rozrywka jest dla mnie wielce pożądaną, bo dni pędzę bezczynnie w próżnem oczekiwaniu...
— Mylisz się, mój drogi synu... mylisz się najzupełniej... Czas twój nie płynie bezpożytecznie... bo patrzysz.. zastanawiasz się.. a tym sposobem wiele się uczysz. Co do owej uroczystości, na której pragnę, byś był obecny, to rzeczy się tak mają: wiesz zapewne, że w piątek przybywa do Rzymu międzynarodowa wielka pielgrzymka z coroczną ofiarą święto-pietrza. W sobotę pątnicy staną przed obliczem Ojca świętego. Nazajutrz przypadnie nowa uroczystość... Ojciec święty odprawi mszę w bazylice... Otóż pozostaje mi jeszcze kilka biletów wejścia, z których daję ci dwa, jeden na sobotę a drugi na niedzielę.
Mówiąc to, monsignor sięgnął do wytwornego pugilaresu zdobnego złotą cyfrą i wyjąwszy z niego dwie karty, jedną zieloną a drugą różową, podał je Piotrowi.
— Ach, żebyś wiedział, mój synu, ile osób prosiło o te karty wejścia!... Lecz trudno, nie można wszystkich zadowolnić... Pamiętasz te dwie panie, twoje rodaczki pragnące uzyskać audyencyę u Ojca świętego?... Pomimo, że ze łzami błagają o tę łaskę, prawdopodobnie nie dostąpią tego szczęścia... więc, by je pocieszyć, dałem im także karty wejścia.. Wogóle starać się należy