Strona:PL Zola - Rzym.djvu/492

Ta strona została uwierzytelniona.

okrążającej latarnię u szczytu kopuły. Tu nic już nie słyszał i tylko niebo miał ponad sobą.
Ach z jakąż rozkoszą kąpał się Piotr w tej nieskończoności powietrza, słońca, jakże pokrzepiająco się trzeźwił z tej atmosfery panującej w dole!... Odetchnął swobodnie i dopiero nieco odpocząwszy, zaczął się rozglądać. Po nad latarnią, na której się znajdował, była jeszcze wielka kula ze złoconego bronzu, a napisy świadczyły, że cesarze i królowie zwiedzili jej puste wnętrze, mające właściwość odbijania w sobie wszystkich odgłosów dolatujących z dołu, każde słowo tu wypowiedziane rozlegało się z hałasem armatniego wystrzału.
Spojrzawszy w dół przed siebie, Piotr ujrzał watykańskie ogrody. Klomby drzew wielkie jak gaje, z tej wysokości wydawały się krzakami, ledwie że odrosłemi od ziemi. Piotr patrzał z zajęciem i odtwarzał odbyty tam spacer. Poznał wielki kwietnik rozpostarty jak dywan smyrneński, w wypłowiałych zmięszanych barwach. Ciemnej zieloności lasek wyglądał jak zielonkawa, śpiąca sadzawka. Patrzał na winnice starannie utrzymane, na wzorowo prowadzony ogród warzywny, a ztąd ledwie że rozpoznać i doszukać się dający. Wśród obszernego watykańskiego ogrodu, otoczonego potężnym, fortecznym murem z czasów Leona IV, widniały jak białe plamki monumentalne wodotryski, wieża astronomiczne-