Strona:PL Zola - Rzym.djvu/545

Ta strona została uwierzytelniona.

aniżeli w mieszkaniu tych biednych ludzi... Ksiądz Piotr i pan Habert pójdą zemną na górę... więc bądź o mnie spokojny...
Dario uśmiechnął się, przyjmując tę propozycyę z wdzięcznością i, zapaliwszy papierosa, pozostał na ulicy, chodząc zwolna i nieco na uboczu od gromadki sąsiadek obstępujących Giasintę.
Pierina weszła śpiesznie w pałacową bramę o wysokiem sklepieniu rzeźbionem w róże i czworokątne wklęśnięcia. Wspaniała sień w połowie wyłożona marmurowemi flizami, zawalona była stosami gnojowisk. Schody były monumentalne, marmurowe, o balustradzie ażurowej i bogato rzeźbionej, lecz niektóre stopnie były popękane, inne poszczerbione i tak obrosłe brudem, że wydawały się czarne. Na ścianach pełno było plam od rąk zatłuszczonych, wstręt i ohyda tchnęły od tych murów, które miały być pokryte freskami lub stiukiem.
Na pierwszem piętrze był rodzaj obszernego przedsionka. Pierina zatrzymała się i, nie idąc dalej, krzyknęła przed wybitą olbrzymią framugą przeznaczoną dla paradnych podwoi:
— Ojcze... przyszła pani i dwaj panowie, którzy chcą się z tobą widzieć...
A zwróciwszy się do Benedetty dodała:
— Trzeba iść w głąb... tam w trzeciej sali zastaniecie państwo mojego ojca...
Rzuciwszy te słowa, zbiegła szybko ze schodów, pragnąc co prędzej już być na dole, by znów ujrzeć swoje bóstwo.