Strona:PL Zola - Rzym.djvu/551

Ta strona została uwierzytelniona.

— Socjalistów?... Tak, jest tego trochę pomiędzy nami... lecz znacznie mniej, niż w innych miastach... Są to nowości... i zdaje mi się, że przejmują się niemi zwłaszcza niecierpliwsi... a może niewiedzący czego żądać należy... My, starzy, inne mieliśmy chęci.. nam pilno było do wolności... nam w głowie nie roiło się o mordach i pożogach...
Umilkł, zaniepokojony, że zbyt dużo powiedział tym nieznajomym ludziom, niechcąc więc rozmawiać z nimi dłużej, zaczął się przewracać na swoim barłogu, zcicha jęcząc i wzdychając.
Benedetta, czując potrzebę odetchnięcia świeższem powietrzem, dała znak swoim towarzyszom, że się już pragnie pożegnać i zejść na dół, Piotrowi zaś szepnęła, że przeznaczoną dla tych ludzi sumkę pieniędzy, lepiej będzie oddać żonie Tomasa.
Żegnając się z odchodzącymi gośćmi, Tomaso nie powstał nawet z po za stołu, równie obojętny w chwili ich odejścia jak przyjścia. Jednakże powiedział im:
— Do widzenia!... Bardzo jestem szczęśliwy, żem mógł się państwu przysłużyć.
Narcyz jeszcze z progu odwrócił się, by spojrzeć na Ambrogia, którego twarz podziwiał i nie spuszczał z oka. Chcąc podzielić się swym entuzyazmem, zawołał, zatrzymując Piotra: