Strona:PL Zola - Ziemia.pdf/157

Ta strona została przepisana.

niem jedzenia. Wrzuciła do wazy smażone grzanki z chleba i nalała na nie wina, osłodzonego. Jadła z ogromnym apetytem, gadała ciągle, zdawało się, że rozmyślnie chciała gorszyć parobków, bo rzucała wciąż tłuste żarty, które wywoływały śmiech ogólny. Każde jej zdanie było dwuznacznem, przypominała co chwila, że odjeżdża wieczorem. Ha! ludzie się schodzą i rozchodzą a kto ma się rozłączyć na zawsze niech żałuje, że po raz ostatni nie umaczał palca w sosie! Owczarz jadł z głupowatą miną, Hourdequin siedział milczący, udając, że słów tych wcale nie rozumie. Jan musiał się śmiać wraz z innymi z obawy żeby sam siebie niezdradził, ale sumienie wyrzucało mu gorzko nieuczciwość, jakiej się dopuścił.
Po śniadaniu Hourdequin wydał rozporządzenia na popołudniową robotę. W polu nie wiele już było do zrobienia: kończono zaorywać pola leżące ugorem, czekając aż nadejdzie pora koszenia lucerny i koniczyny. Jan i drugi parobek mieli zostać w domu, żeby wyprzątnąć szopę na sianu Sam zaś przygnębiony, nieszczęśliwy, podniecony rozkoszą, jakiej użył niedawno, przechadzał się po folwarku, szukając zajęcia, które by za głuszyło jego smutek. Po pod ścianą jednego z budynków zasiedli ludzie strzygący owce, stanął przed nimi i przyglądał się ich robocie.
Było ich pięciu; chudzi, wyżółkli — siedli, przykucnąwszy, z wielkiemi błyszczącemi nożycami