Strona:PL Zola - Ziemia.pdf/215

Ta strona została przepisana.

— Jakto? żaden chłopiec cię nie pocałował? nie miałaś nigdy kochanka?
— O! nie, nie!
Bladość pokryła jej twarz chudą, wynędzniałą przedwcześnie, zwiędłą od ciężkiej pracy, rozjaśnioną tylko dwojgiem poczciwych psich oczu, w których malowało się bezgraniczne przywiązanie. Może zadumała się teraz nad marnem swem życiem bez przyjaciół i kochającej rodziny: jak bydlę robocze, przez cały dzień okładane batami, padała co wieczór, jak martwa na wiązkę słomy w stajni. Stała chwilę oparta na widłach, spoglądając w dal ku tej wiosce, której nie znała prawie.
Wszyscy milczeli. Franciszka słuchała, stojąc nieruchomo na wierzchołku stoga, Jan zaś usiadłszy dla odpoczynku, nie przestawał szydzić z Palmyry.
— Prawdę powiedziawszy — rzekł wreszcie — po co mam się wtrącać do tego?
Przytem co innego zwróciło w tej chwili ich uwagę, Hyacynt wyszedł z „pałacu“, jak nazywano starą piwnicę, stanowiącą jego mieszkanie i ukrytą wśród gęstych krzewów, stanął na drodze i na cały głos wołał córkę, klnąc, że niegodziwa dziewczyna zniknęła gdzieś od dwóch godzin, zapomniawszy o ugotowaniu jedzenia.