Strona:PL Zola - Ziemia.pdf/58

Ta strona została przepisana.

zdrów i czerstwy na swoje lat sześćdziesiąt, miał dużą, czerwoną twarz, obsypaną fioletowemi krostami. I tego ranka, pomimo wczesnej godziny, był już pijany jak bela, gdyż wieczór poprzedni spędził na weselu u znajomych w Montigny. Ale nikt na to nie zważał, im więcej był pijanym, tem lepiej wykonywał swoją robotę: nigdy niedokładności w pomiarze lub omyłki w rachunku! Słuchano go i poważano, uchodził bowiem za wielce sprytnego i złośliwego człowieka.
— No, jesteśmy już! — rzekł. — Chodźmy zatem do roboty! Za nim szedł dwunastoletni wyrostek, w brudnem i obszarpanem ubraniu, niósł on pod pachą łańcuch mierniczy, na ramieniu miał przewieszoną miarę i tyczkę, w drugiem zaś ręku trzymał ekierkę w podartym tekturowym futerale.
Wszyscy razem ruszyli w drogę, nie czekając na Kozła, którego dostrzegli stojącego opodal przed polem, największem z całej posiadłości rodzinnej. Pole to, mające około dwóch hektarów, graniczyło z temi właśnie zagonami, na których przed kilkoma dniami krowa przewróciła Franciszkę. Kozioł, uważając widocznie za zbyteczne iść dalej, stanął tu pogrążony w zadumie. Po chwili schylił się, wziął w rękę garść ziemi i przesypywał ją powoli przez palce, jak gdyby badał jej ciężar i zapach.
— Patrzcie — zagadnął Grosbois — wyjmując z kieszeni zatłuszczony notes — zrobiłem już do-