Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T1.djvu/158

Ta strona została przepisana.

sprzeda kupcom na miejscu i o godzinie targów — przejdź więc i nie patrz na niego.“
A gdy szli dalej, rzesza jedna czarna wołać zacznie, zataczając się wśród węgli gasnących: „Ehej, ehej! czyż na zawsze ciemny padół mieszkaniem naszem? nigdyż się nie dostaniem na powierzchnię ziemi, do przybytków kupców?“ — A druga rzesza powiewem rąk budząc śpiące żary, przejęła głos pierwszej: „Do świątyni złotego słońca, kędy dostać i słodkich win i smacznej strawy i cienkich szat, — do giełdy, kędy człowiek grą zdobywa potęgę, a od kolebki do śmierci rąk ni razu nie kaleczy pracą.“ A trzecia wylała pełne flasze oleju na ogień, krzycząc: „Bądźmy odważni, a wstąpim do giełdy narodów — przecież i u nas znajdą się piersi jak mur i kły jak u drapieżnych lwów; — a długie gwoździe weźmiem z sobą, bo nie mamy szabel.“ Wtedy wszystkie zgraje razem klasnęły w dłonie, rycząc: „Choć opierać się będą inne plemiona, my się wedrzem na te brzegi kamienne. Raz tylko, raz jeden niech nam losy zdarzą położyć się w raju bogaczy, na ich jedwabnych kobiercach. Iżaliż lepiej może być w niebie, jako im na ziemi? Bądźmy więc jako oni szczęsnymi przed śmiercią.“ A wtem wstąpił między wołające on człowiek z puginałem i czarą wiodąc za sobą napiętnowane olbrzymy.
Mnóstwo przywitało go pijanem wrzaskiem, pytając: „Którego dnia wywiedziesz nas stąd?“ — On odparł: „Poczekajcie jeszcze nieco, a przyjdzie godzina.“ Olbrzymy podnieśli ręce, słyszano ich kości łom, krew świeża tryśnie im z ran, przysięga zagrzmi z ust. „Za was zwycięstwo lub zgon!“ — I przeciągnęli za wodzem w stronę jaśniejących szubienic, które stały długim rzędem, jedna w drugą, gorejącemi kagańcami strojne.
A pod każdą klęczały chłopięta, po bokach siedzieli prawnicy i biegli w piśmie, ucząc je jak mają imię naddziadów przeklinać. Dzieci, owe przekleństwa