Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T2.djvu/334

Ta strona została przepisana.

Że Magdalena, ta święta, Twa miła,
Co tam tak jęczy — to ja chyba była!
Bo w sercu mojem jej serce mi płacze,
Bo drżą mi w oczach wszystkie łzy jej oka,
I rozpacz moja, tak straszna — głęboka —
Że być nie mogą dwie takie rozpacze!
Nie — ona Ciebie więcej nie kochała —
Ja wiem, że Ona wielka, a ja mała,
Bom mniej czynami Tobie zasłużona —
Lecz więcej Ciebie nie kochała ona!
Jakżeż to będzie, mój Panie, mój Boże?
Jakżeż rozdzielić sądem Salomona
Tę jedną miłość, między te dwa łona?
— Bo dwóch miłości być takich nie może!

— Nie — Ciebie więcej nie kochała ona!
Raz tylko w życiu na golgockim pyle
Leżała w płaczu, krwią twoją zroszona —
Raz jeden tylko — a ja razy tyle! —
Bo co noc prawie dla mnie się odtwarza
Kalwaryjskiego przytomność cmentarza
I z po za wieków upłynionych tyła
Wraca ta do mnie zobecniona chwila,
W której wśród Niebios i ziemi zaćmienia
£marł Wszechstworzyciel w obec wszechstworzenia!
Aż padnie z zorzą pierwszy promień dzienny
Widuję w celi tej krzyż Twój męczenny
I na tem drzewie oglądam Twe ciało
Ostatkiem światła jeszcze tlące biało,
Gdy wszystko w okół, jak w grobie, sczerniało

Ty i ja, Panie — nikt więcej — my sami —
Tak bliscy siebie — a tak rozdzieleni —
Bo ja tu w dole pod Twemi stopami
A Ty nademną, w tej strasznej przestrzeni,
Do kłód tych z cedru przybity gwoździami!
Z razu ja klęczę w milczeniu — a cała
Drgająca ciałem od mąk Twego ciała —