Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T4.djvu/111

Ta strona została przepisana.

Tymczasem grad pocisków nieustannie raził oblegających.
— Wojewodo krakowski — zawołał Mieczysław — daj znak do odwrotu.
Natychmiast zagrzmiała trąba, usłyszane to hasło wstrzymało od bitwy wszystkie wojska szeregi. Zwinięto sztandary, odsunięto tarany, pozbierano o ile można było trupy i z tym smutnym morderczej walki dowodem zaczęły ustępować hufce, wodzowie szli za swojemi rotami, ostatni raz strzały wysypały się na nich z zamku Zbigniewa, ale nie wielu trafiły. Wieczór się już zbliżał; słońce zapadało otoczone orszakiem chmur złotych, jak król odchodzący ze swoimi dworzany. Czasami odzywały się tłumne głosy, czasami słyszano piosnkę żołnierską, a wkrótce potem wojsko weszło do obozu, gdzie ze smutkiem liczyli wojownicy nader mnogą liczbę namiotów opuszczonych, pozbawionych już swoich rycerzy.


ROZDZIAŁ XI.
Turnieje, zabawy rycerskie, niech uko-
łyszą wzburzone serca przeciwników,
niech sobie dłoń podadzą bratnią.
Stary romans.

Zboczymy teraz od głównych osób naszej powieści, wracając do biskupa Stefana, który odjechawszy w chwili — rozpoczęcia walki, smutnie zbliżał się do Płocka.
Puściwszy wolno cugle koniowi, rozmyślał starzec nad nieszczęśliwemi skutkami domowej wojny i niezgody, i szukał jeszcze sposobów odwrócenia ich. To cichą serca modlitwą błagał Boga, to znów pogrążony w zadumaniu ważne odkrywał widoki i nowe przedsiębrał zamiary. Daremno towarzyszący rycerze chcieli przerwać jego czarną smętność, nie zważając na ich mowy, spokojnie w milczeniu jechał, ale kiedy