Strona:Pamiętnik chłopca.djvu/353

Ta strona została uwierzytelniona.

Nie! Nie chcę umierać! Lekarza! lekarza! Zawołajcie go zaraz! Niech przybywa, niech mnie kraje, niech mi szarpie wnętrzności, ale życie niech mi ocali. Wszystko zniosę, wszystko wytrzymam. Ja chcę wyzdrowieć, chcę żyć, jechać, wracać, uciekać, jutro, zaraz! Lekarza! Pomocy! Pomocy!
I otaczające ją kobiety chwytały ją za ręce, trzymały, prosiły i uspokajały ją powoli, mówiąc o Bogu i nadziei. Wówczas ona wpadała w niemoc śmiertelną, płakała, z rękami w siwych włosach, jęczała jak dziecko, przeciągle, żałośnie, powtarzając zcicha od czasu do czasu:
— O, moja Genua! O, mój domku! Całe to morze!... O, Marku mój, Marku! Biedny mój synku! Gdzie ty teraz, drogie dziecko moje!
Była północ; a jéj biedny Marek, po spędzeniu kilku godzin na brzegu rowu przy drodze, osłabiony, ledwie się wlokąc od znużenia, szedł wówczas przez las rozległy, wśród drzew olbrzymich, istnych potworów roślinnego świata, o pniach ogromnych, podobnych do filarów katedry, które w górze, gdzieś wysoko, wysoko, splatały swe niezmierne konary o liściach posrebrzanych księżycowém światłem.
Niewyraźnie w tym półcieniu spostrzegał on tysiące pniów najrozmaitszych kształtów, prostych, pochyłych, pokrzywionych, splecionych z sobą dzi-