Strona:Pamiętniki lekarzy (1939).djvu/189

Ta strona została przepisana.

24. XII.Ciekawy jest sektor praktyki prywatnej podczas tak kolosalnego nasilenia grypy. Odwiedziłem dwie apteki na mieście i ku memu niezmiernemu zdziwieniu, zastałem magistra czytającego gazetę z wyraźnie znudzono miną. W ostatnich tygodniach — opowiada — ilość recept gwałtownie spadła, ludzie, zdaje się, w ogóle nie chodzą do lekarzy. Przyjdzie taki klient do apteki i co najwyżej kupi kilka tabletek motopiryny lub wody utlenionej za parę groszy, trochę terpentyny, amoniaku i na tym koniec.
W dzisiejszych czasach pacjent prywatny namyśli się porządnie, zanim zdecyduje się pójść do lekarza. Honorarium lekarskie i lekarstwo kosztują drogo, najczęściej chorego na to nie stać, kładzie się więc, gdy go choroba zwali z nóg do łóżka. Zażywa kilka tabletek motopiryny, każde się natrzeć terpentyną, leży w łóżku i czeka na ustąpienie choroby. Co ciekawsze, nawet ludzie zamożni nauczyli się oszczędzać na lekarzach i lekarstwach.
— Pan doktór chyba zna inżynierową S., która dawniej należała do Ubezpieczalni, a teraz z powodu wysokich zarobków męża już nie jest ubezpieczona. Przedwczoraj była w aptece i kupiła 3 tabletki motopiryny dla chorego chłopaczka, dzisiaj przyszła po jeszcze 4 tabletki, gdyż mąż jej zachorował.
Panią S. dobrze znam, gdy należała do Ubezpieczalni, prawie z lekarzami się nie rozstawała. Przy najmniejszej błahostce lekarz był wzywany do domu, laboratorium Ubezpieczalni zawsze miało od niej najrozmaitsze analizy, Rentgen dokonywał naświetlań i prześwietlań, z gabinetu elektroterapii prawie nie wychodziła, specjaliści byli wiecznie nagabywani. Obecnie widać, skończyła się Ubezpieczalnia — skończyło się leczenie, na które przecież śmiało może sobie pozwolić ta zamożna pani.
Tak więc, podczas gdy magister apteki prywatnej skarży się na zastój, magistrzy apteki Ubezpieczalni w żaden sposób na brak recept uskarżać się nie mogą. Przez cały czas swej pracy biegają od stolika do stolika, mieszają, ważą i preparują mikstury, proszki i maści, spoceni i zziajani, w ciągłym napięciu nerwów i wiecznym niepokoju, by broń Boże nie przekroczyć maksymalnej dawki lekarstw, za co się robi ich osobiście odpowiedzialnymi, a nie lekarzy, autorów recept.
29. XII.Ogromna frekwencja po świętach. Wizyt domowych bez liku. Wczorajszy dyżur nocny, na szczęście, bardzo łaskawy. Ani jednej wizyty domowej, jeden pacjent zabłąkał się do mnie, ale jak przyzwoicie — już o 21-ej godzinie. Przynajmniej człowiek wyspał się porządnie.
Z tymi wizytami nocnymi dzieją się czasem prawdziwe nadużycia. Niektórzy ubezpieczeni mają zwyczaj kontrolować swych lekarzy rejonowych. Idzie więc taki pan do Ubezpieczalni, zobaczy na tablicy świetlnej, kto danej nocy dyżuruje, bierze książeczkę i z miną mocno zatroskaną ciężko dysząc, przybiega do lekarza dyżurnego, prosząc o wizytę domową do swego dziecka, które nagle zachorowało. Przy bliższej indagnacji wychodzi wprawdzie na jaw, że dziecko to choruje od kilku dni, że czasem