Strona:Pietro Aretino - Jak Nanna córeczkę swą Pippę na kurtyzanę kształciła.djvu/109

Ta strona została przepisana.

niała się na nogach, udając omdlenie. Samego wielkorządcę z Man-Mozza by wzruszyła, a cóż dopiero gładysza, który do mnie przybył z wizytą! Ja tymczasem, stojąc za drzwiami, rąbkiem fartucha zatykałam usta, aby nie wybuchnąć śmiechem, widząc, jak ów, który zwykle węża ma w kieszeni, wtykał jej do gaści talara. I myślałam, że aż się posikam z radości, kiedy kucharka brała monetę i szła niby to na miasto, aby naczynie odkupić.
PIPPA: To ci sprytna jucha!
NANNA: Tymczasem zjawiam się w salonie! On wita mnie słowami: „Przychodzę złożyć dowody uszanowania, chcigodnej pani“; chwyta za rękę i wyciska soczysty pocałunek. Gawędzimy ze sobą przyjaźnie, a niebawem zjawia się dziewucha z bliźnim bratem stłuczonego półmiska w ręku. „Chcę to z powrotem wstawić do szafy“, powiada. „Co ci jest“ — pytam się. „Masz oczy czerwone i podpuchnięte od płaczu“. A ta chytra małpa, ten obiecujący niedolatek mruga, niby też to, cichaczem na przybysza, aby nic nie zdradził. Tego figla płatała każdemu gościowi. Raz chodziło jej o filiżankę, drugi raz o półmisek, lub talerz, dość, że wyciągała z sakiewki dwa, trzy, lub cztery juljusze! Z łatwością mogłyśmy opędzać wszystkie drobne wydatki domowe. Ale teraz czas przejść do lepszej sztuczki.
PIPPA: Już z góry sobie w niej smakuję.
NANNA: Pewien oficer, który z różnych urzędów miał około 2000 dukatów dochodu, zadurzyw-