Strona:Piosnki i satyry (Bartels).djvu/074

Ta strona została uwierzytelniona.

Żeby nigdy się nie bawił długo przy kobiecie,
I wiedział że ty dla niego wszystkiem na tym świecie;
Zrób mu scenę jak na termin do domu nie wróci,
Rób mu na dzień cztery sceny, jak się bałamuci;
— O! tak, rób scenę po scenie, rzecze panna Klara,
— Słowem ani dnia bez sceny — dodaje Barbara.

Bo my zawsze nieszczęśliwe, i zawsze zdradzone.
Który z nich tak jak należy, kocha swoją żonę?
Każdy z nich taki bałamut, że niech Pan Bóg broni,
Ja ich przecież czterech miałam, to wiem jacy oni,
Każden z nich byłby mię zabił z zgryzoty i nudy,
Żeby sam (świeć jego duszy) nie był umarł wprzódy.
— Wieczny więc mu odpoczynek, rzecze ciocia Klara,
— In saecula saeculorum, dodaje Barbara.

Ależ ciociu, ja przysięgnę przecież posłuszeństwo.
— Głupia jesteś moja Zosiu, dowiedz się: małżeństwo
Dla szczęścia i dla spokoju ludzi moja droga,
Zostało ustanowione przez samego Boga,
A jak szczęście albo spokój pytam się być może,
Jeśli mąż nie jest trzymany w potrzebnym rygorze?
— O tak,rygor przedewszystkiem — rzecze ciocia Klara,
— Rygor, rygor, nic nad rygor — dodaje Barbara

Czy i resztę wypowiedzieć? — Nie! na rany Boga!
Szanuj skromność mą dziewiczą Basiu moja droga,
Albo zostaw to już matce, niech ona jej powie,
Lepiej niechaj się od matki, jak skąd inąd dowie,
— Masz racyę siostruniu droga, więc na dziś Zosieczku,
Dosyć będzie, resztę mama mój ty aniołeczku...
— Wytłumaczy ci obszernie, rzecze panna Klara,
— Wytłomaczy akuratnie, dodaje Barbara.

Sens moralny, że wolałbym moją narzeczoną,
Przez dwa półki kawaleryi widzieć prowadzoną,
Jak przez jedną taką ciotkę zaprawioną w cnocie,
A cóż mówić już u djabła przez dwie takie ciocie.
I wolałbym z dwojga złego, jakem człowiek szczery,
Dostać trochę apopleksji, a nawet cholery,
Jak wziąść żonę edukacyi słodkiej panny Klary,
I wdowy po czterech mężach sędzinej Barbary!