Strona:Piotr Nansen - Próba ogniowa.djvu/56

Ta strona została przepisana.

tego kuszącego pragnienia, począłem przyjacielowi perswadować na co chce mnie narazić, upominałem go... lecz moje filisterskie zapatrywania wywołały wręcz przeciwny skutek i popychały go do tem większej natarczywości.
Uległem jego prośbom.
Kieliszkiem wina zapieczętowaliśmy umowę. Zobowiązałem się zdać mu najdokładniejszą relację z tego, co między mną a jego kochanką zajdzie; on zaś jeszcze raz mnie zapewnił, że całą tę sprawę zachowa przed nią w najgłębszej tajemnicy i nie powtórzy jej ani słowa z mego opowiadania.
— A więc chodź — odezwał się wesoło — wskażę ci drogę.
Zarzucił płaszcz, wziął kandelabr ze stołu i przeprowadził mnie przez oranżerję do sieni.
Prawdopodobnie z nadużycia trunku pobladł nieco, oczy błyszczały mu dziwnie, śmiał się jednak tak serdecznie, że aż świecznik pobrzękując, trząsł się w jego ręku.
— Do djabła — szepnąłem — zachowuj się spokojnie, bo inaczej wszystko zepsujesz.
— Jakże się nieśmiać z tak wybornego żartu?
Światło tajemniczo migało, a na ścianie, jak jaki olbrzymi nietoperz, ukazał się cień jego, przybierający to większe, to mniejsze kształty.
— Mój drogi — mówił bez przerwy — tylko nie marudź i śmiało przystępuj do rzeczy. Gdy wejdziesz na schody, znajdziesz się w długim kurytarzu; przejdziesz go, a w końcu natrafisz na drzwi wiodące do jej pokoju. Drzwi są otwarte, gdyż ona mnie oczekuje. Zatem marsz!... Życzę szczęścia!...
Uczułem dziwny jakiś niesmak... Teraz zrozumiałem dopiero, że to co miałem wykonać, było złośliwe i głupie!.. Miałem nawet zamiar wyjawić to przyjacielowi, lecz twarz jego wyrażała tyle zarozumiałości i ironii, że postanowiłem go ukarać.