Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 47.djvu/094

Ta strona została uwierzytelniona.

z tą ufnością, jaką jej daje miłość. Ona nie chce go odrazu opuścić, choć w jej pojęciu upadł z wysokiego piedestału i jest grzesznym bardzo; ona pragnie go zbawić. Istotnie, przyszłość byłaby przed niemi; oboje mieliby czas przez całe życie nawracać się wzajemnie, gdyby nie ów fakt nieuchronny, który musi zaraz sprawę rozstrzygnąć, gdyby nie ów ślub kościelny. Tymczasem w kaplicy zapalają już świece. Daniel więc uprzedziwszy Leę, że zażąda od niej ofiary, mówi nieśmiało:
Il s’agit uniquement... ma Lea chérie... de ne pas aller au temple...
Lea otwiera szeroko zdziwione oczy.
— Nie rozumiem.
Czego ten człowiek od niej żąda... Czy, iżby nie była jego żoną?
— To już się stało — odpowiada Daniel.
— Co?
— Nasze małżeństwo spełnione.
— Myśmy zaślubieni?
— Bezwarunkowo.
— Kiedy? Jak? przez kogo?
— W tej chwili, przez pana Turlera.
Ona nie rozumie. W Anglii także mer układa i podaje do podpisu kontrakt, ale ślub daje pastor w kościele. Przepaść powiększa się. Daniel i Lea nie tylko już nie zgadzają się, ale co jest tysiąc razy gorsze, przestają się rozumieć. Miłość walczy ze zdziwieniem, z coraz większem