Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 47.djvu/120

Ta strona została uwierzytelniona.

wyżej już stojąca kobieta od babki »La France«, została sama i z miernymi środkami. Jednakże, przez pamięć ojca i w nagrodę za jego poświęcenie, miasto oddało malca na swój koszt do kolegium. Dobrzy wogóle ludzie zamieszkiwali to miasto. Kolegium było stare i prowadzone przez ludzi nader uczciwych, ale rutynistów. Ot, przypominało trochę więzienie. Zawracano dzieciom głowy, jak się to zdarza i w nowszych czasach, łaciną, greczyzną, pensami, ekstemporaliami, składaniem wierszy łacińskich; słowem — karmiono je taką sieczką klasyczną, która rozdyma, ale nie tuczy. Dzieci też były głupie klasycznie, to jest nie miały pojęcia o życiu i o najprostszych rzeczach, które się koło nich działy. Jeden mały Piotruś był trochę mądrzejszy, bo go ojciec za życia często oprowadzał z sobą, tłómaczył mu to i owo i budził w nim dar spostrzegawczy. W kolegium zmieniło się wszystko dopiero, gdy stary dyrektor się usunął, a na jego miejsce przyszedł Alzatczyk, m. Lutzellmann. Ten wprowadził różne reformy: przedewszystkiem, dał dzieciom swobodę; powtóre, począł ich uczyć, poza programem tego, co warto istotnie umieć. Poczciwe miasto przerażało się z początku reformami i panem Lutzellmanem. Mówiono sobie o nim zcicha, że to niebezpieczny nowator, ale uparty Alzatczyk nie dał się zrazić dopóty, dopóki nie przekonał wszystkich, że ma słuszność. Wówczas