Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 81.djvu/303

Ta strona została uwierzytelniona.
—  299  —

tą wielobarwnością przepysznych plam na tle złotego piasku.
Doszedłszy do środka, rozpraszają się nagle, jak rój motyli. Pikadorowie ustawiają się naokół pod parkanem i każdy, wyciągnąwszy lancę z tulei, chwyta ją silnie w prawicę; piesi tworzą malownicze grupy, w postawach pełnych niedbałości, oczekując na byka.
Jest to może najpiękniejsza chwila widowiska, pełna oryginalności tak czysto hiszpańskiej, że człowiekowi mimowoli żal, iż nie jest malarzem. Ileż barw i ile słońca możnaby przenieść z palety na płótno!
Za chwilę już popłynie krew na arenie. W cyrku robi się cicho, jak makiem zasiał, zaledwie dosłyszeć można szelest wachlarzy, które poruszają się tylko o tyle, o ile trzymające je ręce drżą z niecierpliwości. Wszystkie oczy zwrócone są na drzwi, któremi wypadnie byk. Czas teraz liczy się na sekundy.
Nagle w orkiestrze odzywa się przeraźliwy, a zarazem żałosny głos trąbki — drzwi od stajni otwierają się z łoskotem i byk wpada, jak piorun, w arenę.
Jest to wspaniałe zwierzę, o wspaniałym potężnym karku, stosunkowo krótkiej głowie i ogromnych, podanych naprzód, rogach. Nasz ciężki stadnik słabe daje o nim wyobrażenie, bo lubo hiszpański byk nie wyrównywa mu może ogromem ciała, przewyższa go natomiast siłą, a zwłaszcza sprężystością. Na pierwszy